Historia jednej fotografii : Prezydent Kwaśniewski i hostessy w mundurach  Hitlerjugend

 

Październikowa premiera filmu Volkera Schlöndorffa Król Olch w 1996 roku nie zapowiadała się interesująco do fotografowania. Owszem, osoba producenta,  Lwa Rywina, gwarantowała dobry bankiet, ale – oprócz reżysera – nie zaproszono żadnej gwiazdy.

Szykowało się na  zwykły, przeciętny temat, z którego nikt nie kupi żadnej fotki.

Nadto wieczorna pora premiery nie pozwalała wykonać ani jednego zdjęcia w świetle naturalnym, które preferuję przy robieniu dobrego portretu znanej osoby.

Szedłem  nie śpiesząc się do nieistniejącego już kina Skarpa, gdy nagle przy wejściu trafiłem na bramki i przeszukiwanie toreb, kieszeni oraz większych bagaży. Oznaczało to obecność jakiejś „szyszki” – premiera lub prezydenta.

Przy drzwiach tłoczyli się fotografowie z tabloidów, obserwujący kto z kim wchodzi.

Moją uwagę zwrócili ubrani w mundury młodzi chłopcy o jasnych czuprynach serwujący szampana na wejście.  – Co to za mundury? – zapytałem zaprzyjaźnionego człowieka z ekipy Lwa. To z Hitlerjugend! – usłyszałem. A kto będzie z oficjeli? Prezydent Kwaśniewski z małżonką!

Nie trzeba było być szczególnie rozgarniętym, żeby skojarzyć oba fakty, a  sumę  ich uznać za bombową dla przyszłych fotografii. Już widziałem oczyma wyobraźni „Kwacha” biorącego kielich od błękitnookiego, młodego, stuprocentowego Aryjczyka, wiernego wyznawcy ideologii nazistowskiej.

Brakowało co prawda opasek ze swastyką, ale pasy były zaopatrzone w hitlerowską symbolikę, tak jak to było w oryginale. Nie odstępowałem przystojnych młodzieńców, oczekując na dalszy bieg wydarzeń.

W pewnym momencie wszystkie „hostessy” przemieścili się przed kino, a w rękach  przybyły im pochodnie. Szykują  miłe przywitanie  pary prezydenckiej    pomyślałem – i już zobaczyłem uśmiechniętą  Panią  Prezydentową wchodzącą w szpaler chłopców z Hitlerjugend, a tuż przed nią zdążającego Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej rozbawionego widokiem przystojnych młodzieńców.

Zdążyłem strzelić dwa zdjęcia, zanim  weszli do kina, gdzie dostali się w krzyżowy ogień fleszy tłumu  fotoreporterów.

Na sali kinowej atrakcyjnie nie było; film był przeciętny.

Kluczem dalszych dobrych ujęć mógł być tylko bankiet, na który większość oglądających nie wpuszczono. Skorzystałem ze znajomości skądinąd bardzo miłego Lwa Rywina i ustawiłem się przy sympatycznych chłopcach z Hitlerjugend.

Wyczekiwałem na swoje wymarzone zdjęcie. W pewnym momencie zauważyłem podążającego w kierunku tacy Aleksandra Kwaśniewskiego. I gdy miałem już za chwilę nacisnąć spust migawki, jak chart rzucił się na Prezydenta pan Siwiec, całym ciałem oddzielając go od trunków na tacy i wymownym szeptem wskazując mnie jako przyczynę swojego zachowania.

Wyraźnie wziął mnie za paparazzi czyhającego na ujawnienie problemów alkoholowych Prezydenta.

Zdążyłem jeszcze zrobić młodzieńców z  panami politykami, ale bez toastu.

Na nic zdało się czatowanie w innym miejscu. Tego wieczoru Prezydent nie tknął ani kieliszka alkoholu. Czujność współpracowników była zadziwiająca. Jak niepyszny musiałem się zadowolić  ujęciem z triumfalnego powitania.

Po wywołaniu odbitek, obejrzałem materiał, a dla pewności zapytałem tuzy dziennikarskie, czy jest wydarzeniem to, że Prezydent RP spędza swój czas w towarzystwie młodzieży ubranej w mundury Hitlerjugend.

Paru z nich  nie uwierzyło, żeby takie zdarzenie mogło mieć miejsce.

Ale zdjęcia przecież nie kłamią! Były zrobione na klasycznym negatywie!

Następnego dnia udałem się z odbitkami do redakcji „Gazety Wyborczej”. Mieli znakomity dodatek, w którym zamieszczano doskonałe fotoreportaże. Zdjęcia obejrzano, po czym oznajmiono mi, że nie skorzystają z propozycji zasugerowania, że Prezydent RP ma sympatie profaszystowskie.

W  redakcji „Rzeczypospolitej” nie poszło mi lepiej. Nie wiedzieli, z jakiej okazji i gdzie mogliby to opublikować.

Pozostał świat i moja agencja, dla której pracowałem, francuska Gamma. Zadzwoniłem do szefa i poinformowałem, że mam sfotografowanego Prezydenta RP w towarzystwie hostess w hitlerowskich mundurach.

Czy to są prawdziwi hitlerowcy?  – usłyszałem  pytanie.

Nie  – odpowiedziałem niepewnym głosem. Prawdziwi  już chyba nie żyją!

W wielkim świecie nieprawdziwi hitlerowcy nikogo nie interesowali.

Minęło kilka lat, minęła długa kadencja prezydenta Kwaśniewskiego, gdy przypomniałem sobie o zrobionym przeze mnie reportażu.

Tygodnik „Wprost”  wydawał się dobry  do publikacji. Dla pewności byłem gotowy pójść do „Newsweeka”. Nie musiałem.

W piątek przyniesione fotografie znalazły  się w poniedziałkowym „Wprost”.

Cały artykuł, poza okolicznościami zrobienia zdjęć, poświęcony został monografii ubioru młodzieży w III Rzeszy. A skromny tytuł na okładce zapowiadał: Hitlerjugend w Warszawie.

Żadnej sensacji! I chwała im za to. Nie chcę być postrzegany jako  paparazzi!

Ale najważniejsze jest to, że po publikacji jakoś mi ulżyło, bo przez te lata miałem wrażenie, że  w demokracji nikomu nie przybywa więcej odwagi  ot tak sobie, bez powodu, tylko dlatego, że już można.

Zresztą po jakimś czasie upadł zupełnie reportaż fotograficzny i został zastąpiony przez typ notka plus fotka.

I dobrze! Nie trzeba już się wysilać, żeby coś ciekawie opowiedzieć obrazami.

Wystarczy być, pstryknąć i biec po kasę! Niewielką zresztą!

 

Foto & tekst & copyright : Jerzy Kośnik