Historia dwóch fotografii : Gabriel Garcia Marquez i Krzysztof Kieślowski w Moskwie
Festiwal Filmowy w Moskwie z czasów „wspólnoty socjalistycznej” nie należał
do miejsc atrakcyjnych dla fotoreportera. Mało znakomitych gwiazd filmowych, filmy dobierane według kryteriów ideologicznych nie cieszyły się uznaniem u polskich widzów wychowanych na filmach wyświetlanych na Konfrontacjach.
Ale nawet tutaj zdarzały się perełki, które jako ambitny reportażysta starałem się zarejestrować..
Festiwal roku 1979 z udziałem Amatora Krzysztofa Kieślowskiego
w konkursie i zapowiedź przyjazdu Francisa Forda Coppoli z pokazem Apokalipsy – filmu z wojna wietnamską w tle były wystarczającymi powodami, żeby tam jechać.
Hotel Rossia - gdzie organizatorzy kwaterowali uczestników był znakomity.
Miłośnicy kawioru i szampana na śniadanie mogli się nimi raczyć w dowolnych ilościach i w umiarkowanych cenach.
A fakt ,że w każdym pokoju był podsłuch /jak mnie poinformowała zaprzyjaźniona radziecka hostessa / mnie osobiście nie przeszkadzał.
Już na miejscu zelektryzowała mnie wiadomość, iż gościem Festiwalu jest Gabriel Garcia Marquez, uwielbiany w Polsce pisarz łacino - amerykański. Odtąd kombinowałem jak dotrzeć z kamerą do znakomitego pisarza.
Szybko zdobyłem od zaprzyjaźnionej hostessy numer jego apartamentu.
Na nic to się zdało. O żadnej porze dnia czy nocy nikt nie otwierał drzwi.
Marquez nie pokazywał się na żadnym oficjalnym spotkaniu organizowanym przez Festiwal.
W hotelu Rossija na każdym piętrze w strategicznym miejscu pracowały „etażnyje”; kupiłem jakiś prezent za dolary w miejscowym sklepie i stałem się posiadaczem cennej informacji ,iż następnego dnia o 12 Marquez ma spotkanie właśnie z etażnymi, żeby podpisać im swoje książki.
Z Hasselbladem gotowym do strzału oczekiwałem go , w jakimś zacisznym zakamarku hotelu, gdzie czekała już grupa kobiet z innych pięter - fanek autora Sto lat samotności.
Byłem jedynym facetem w tym towarzystwie ,więc kiedy pisarz wszedł punktualnie zobaczył mnie natychmiast i przeszył lodowatym spojrzeniem.
Nie dało się ukryć, iż nie byłem pożądanym gościem w tym miejscu.
Nie zdecydowałem się robić zdjęć ,stałem więc i czekałem.
Marquez przystąpił do składania autografów. W pewnym momencie podniósł głowę i rzucił w moim kierunku po hiszpańsku: To tylko rosyjska kopia!
Zrozumiałem, że uwaga dotyczyła trzymanego w gotowości Hasselblda.
Nie - oryginał !- odpowiedziałem i zaprezentowałem model 500 C Marquezowi.
Trzeba przyznać, że Hasselblad to piękny aparat. Cud ergonomiczny. A obiektywy Carla Zeissa czyniły go perfekcyjnym.
Ale ,żeby otworzył drogę do serca przyszłego noblisty?
Przedstawiłem się a pytanie : czy mogę robić zdjęcia było już tylko formalnością.
Ale najlepsze nastąpiło na końcu spotkania z etażnymi.
Pisarz oświadczył, że za chwilę jedzie na przejażdżkę po Moskwie i ,
że mogę z nim jechać!
O niczym więcej nie marzyłem. Zajechała rządowa Czajka ,ogromna jak warszawskie M6.
Miałem mnóstwo czasu na fotografowanie .
Światlo wpadające do Czajki było doskonałe do portretu. Pisarz siedząc na przednim siedzeniu odwracał się do mnie umożliwiając zrobienie dobrego portretu.. Opowiedziałem Marquezowi jaką popularnością cieszy się w Polsce i że ja także należę do jego fanów.
W rewanżu gdy poprosiłem o autograf otrzymałem taki :
„ Para Jerzy, de su amigo Gabriel”.
I prywatny adres Marqueza w Meksyku.
Festiwal dla mnie zaczął się trzęsieniem ziemi, a potem było jeszcze ciekawiej.
Projekcja filmu Francisa Forda Coppoli „Apokalipsa Now!” w wersji sześciokanałowego dźwięku wstrząsnęła Moskwą.
Muzyka Wagnera , Doorsów jeszcze długo brzmiała mi w uszach a Marlon Brando który stworzył rolę swego życia wszedł do mej pamięci jako najlepszy aktor świata!
Biletów na wolnym rynku nie było w ogóle a proponowana cena za bilet wynosiła 100 dolarów !
Ale gdy na koniec Festiwalu ogłoszono, że Krzysztof Kieślowski zdobył Zloty Medal za Amatora satysfakcję miałem taką jak bym zdobył Pulitzera.
Z rozmowy z zaprzyjaźnioną radziecką hostessą dowiedziałem się ,że na Kremlu będzie bankiet dla zdobywców nagród.
Ale jak dostać się na Kreml!
Nadia bezpretensjonalnie poradziła, żebym poszedł do Dyrekcji i oświadczył, iż z powodu Złotego Medalu dla Kieślowskiego nie może nie być polskiego fotoreportera na Kremlu!
Tak zrobiłem i na 15 minut przed wyjazdem ktoś wsunął mi zaproszenie pod drzwi pokojowego hotelu.
Na Kremlu w Sali bankietowej wszystko było złote lub ze złota, a stoły uginały się pod różnorodnością jedzenia. Przyjęcie było na stojąco i tylko na samym końcu sali stal osobny stół z krzesłami ogrodzony od reszty gustownymi kordonami .Poszedłem zobaczyć kto tam siedział, ale niestety Breżniewa nie było.
Wracając zostałem poproszony o zrobienie zdjęcia ministrowi kultury Demokratycznej Republiki Konga. Wykonałem fotkę i … w mojej kieszonce garnituru wylądował banknot 20 dolarowy.
Ot tak w podzięce. I wtedy się zaczęło.
Ministrów afrykańskich było tam tylu, ze w sumie zgarnąłem 340 dolarów w 20 minut. No tego jeszcze nie doświadczyłem : zarabiać dolary na Kremlu!!!
Brakowało mi jeszcze dobrego zdjęcia laureata z naszego kraju.
I tu muszę zdradzić ,że z moich wcześniejszych prób fotografowania Kieślowskiego wynikało, ze mam do czynienia z najtrudniejszym „modelem” jaki znał świat filmowy.
A do tego jeszcze nie ma nic gorszego niż podglądanie co i jak kto je.
A właściwie tylko to się działo.
I wtedy sytuację uratowała rosyjska wódeczka serwowana uczestnikom w wielkich ilościach.
Zdjęcie z toastu Kieślowskiego z przyjaciółmi było najlepsze jakie zrobiłem na Kremlu. Niestety nie znalazło się w publikacji pofestiwalowej na łamach tygodnika Film.
Bankiet trwał w najlepsze, gdy nagle światło w połowie zgasło.
Pomyślałem o chwilowej awarii, ale zaprzyjaźniony fotoreporter z agencji Nowosti ,powiedział , ze trzeba szybko dojadać bo ,dają znać, że zbliża się koniec bankietu.
Z żalem opuszczałem miłe kremlowskie progi, tym bardziej, ze na stołach pozostały nadal niezmierzona bogactwa przyrody.
Foto & tekst & copyright : Jerzy Kośnik