Historia jednej fotografii: Jak zostałem fotografikiem w Polsce Ludowej

 

Nic dwa razy się nie zdarza – ta parafraza sentencji Heraklita na pewno jest adekwatna do sytuacji aktu w Polsce, wcześniej Ludowej, teraz    Rzeczpospolitej.

Dość wcześnie zainteresowałem się ciałem kobiecym jako obiektem fotografii.

Pomógł mi jak zwykle przypadek.

Pierwszomajowe manifestacje „ludu pracującego miast i wsi” były w Polsce Ludowej spędami, w których przymusowo musiała uczestniczyć młodzież szkolna.

Tak więc i mnie – ucznia Technikum Poligraficznego – zagoniono na pochód 1 maja 1967 roku.

Był przepiękny, ciepły dzień.

Zaraz po sprawdzaniu listy obecności, zacząłem kombinować, jak tu się zerwać.

O tym samym myślała moja koleżanka ze szkolnej ławy - Bożenka.

Zaproponowałem wspólny wyjazd pod Warszawę, do miejscowości Urle, gdzie wśród brzóz i olch wił się przepiękny i czysty strumień o nazwie Struga, wpadający do rzeki Liwiec.

Elektryczną kolejką podmiejską w ciągu niespełna godziny byliśmy na miejscu.

Kąpiel w strumieniu była samą przyjemnością.

Z konieczności- nie mieliśmy kostiumów kąpielowych – kąpaliśmy się nago.

I wtedy – po raz pierwszy – w promieniach słońca i z kroplami wody na skórze miałem okazję przyjrzeć się pięknu kobiecego ciała.

Byłem urzeczony.

Tata Bożenki, dzielny wojskowy ludowego Wojska Polskiego, dał jej na ten pochód aparat fotograficzny marki Zorka, z poleceniem rejestracji tej wiekopomnej chwili, jaką  miał być przemarsz przed komunistycznymi kacykami.

Ja jednak postanowiłem wykorzystać  Zorkę do bardziej przyziemnych celów, jakim miało być zatrzymanie w kadrze pięknego ciała Bożenki.

Dodam, że z Bożenką byłem – po serii korepetycji z matematyki –  zaprzyjaźniony, a koledzy z klasy uważali nas za parę.

Mimo to napotkałem jej opór. Bożenka nie podzielała mojego entuzjazmu do zdjęć na golasa.

Wykorzystałem przewagę, jaką dawało mi trzymanie w garści jej intymnych części garderoby i w końcu przekonałem ją do kilku ujęć.

Kiedy później w ciemni ujrzałem wyłaniający się na papierze fotograficznym obraz, po raz drugi urzeczony zostałem magią i pięknem kobiecego ciała.

Zdjęcie podobało się także Bożence. Wybaczyła mi wszystko.

A ja wkroczyłem na nowy, nieznany mi teren artystycznych przygód i emocji.

Kupiłem własny aparat i szybko udało mi się pozyskać inne piękne dziewczyny.

W młodszych klasach wypatrzyłem szczupłą, o pięknym dużym biuście Tereskę, modelkę marzenie.

I ideał dla początkującego fotografa; cierpliwą i wyrozumiałą dla moich bojów z techniczną stroną fotografii.

W tym czasie władcy Polski Ludowej zezwolili na zamieszczanie „takich” zdjęć w prasie, a czytelnicy rzucili się na te „dary” jakby nigdy nie widzieli rozebranej niewiasty.

Tygodniki publikujące rozebrane zdjęcia osiągały niebotyczne nakłady.

Początkowo były to przedruki, kradzione z zachodniej prasy, ale wkrótce nowy tygodnik o nazwie „Perspektywy” ogłosił poszukiwanie polskich fotografów wykonujących akty.

Któregoś dnia  wziąłem najlepsze zdjęcia „Tesika” i stanąłem w szranki z największymi tuzami w tej dziedzinie. Wkrótce zobaczyłem swoje zdjęcie w tygodniku.

Na dodatek okazało się, iż honorarium jest – jak na studencką kieszeń – niebotyczne; wynosiło 2/3 średniej krajowej pensji. Mogłem kupować

drogie zachodnie filmy Kodaka i dorównać konkurentom w technicznej stronie swoich zdjęć.

Na moje wystawy aktu w studenckim klubie Riwiera Remont przychodziły tłumy. Pokazy slajdów w kinie R-R ściągały rzesze równe pokazowi najnowszego filmu Antonioniego Powiększenie.

A to właśnie ten film zadecydował o mojej dalszej drodze życiowej.

Po jego czternastokrotnym obejrzeniu, nie chciałem już być socjologiem, ale zdecydowałem, że po zakończeniu studiów zostanę zawodowym fotografem.

Tak jak bohater tego filmu, też chciałem rano fotografować meneli, a po południu piękne modelki. Doskonały klub  już miałem. Był nim legendarny Remont.

Stanąłem do konkursu na fotoreportera tygodnika „Film” i wszedłem do świata gwiazd filmowych.

Na początek polskich. I także pięknych: Ania Dymna, Joasia Pacuła, Grażyna Szapołowska, Barbara Brylska czy Pola Raksa – należały do kobiet śniących się tysiącom polskich chłopaków.

Z pierwszymi trzema miałem okazję pracować i tylko mogę potwierdzić, iż

Hollywood nie powstydziłby się kręcić z nimi najlepszych filmów!

Joasia Pacuła wkrótce się tam znalazła.

A ja wpadłem na pomysł fotografowania gwiazd w samym sercu ich świata, czyli na Festiwalu Filmowym w Cannes.

Ale to już inna historia...

                        Foto & tekst & copyright: Jerzy Kośnik