Historia jednej fotografii : Wałęsa w Arłamowie

Co jakiś czas w trakcie codziennej fotoreporterskiej roboty trafia się temat, którego udokumentowanie jest ambicją każdego zawodowca.

Takim tematem, od czasu ogłoszenia stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku, było internowanie Lecha Wałęsy.

Praktycznie prawie wszyscy korespondenci zagraniczni akredytowani w Polsce przymierzali się do tego, ale długo nie udawało się pokonać  czujności agentów SB .

Wystarczyło podjechać czymkolwiek na odległość 500 metrów od miejsca przebywania „333” (kryptonim nadany przez SB internowanemu Wałęsie), aby – po „shaltowaniu” i wylegitymowaniu – szybko porzucić  pomysły zrealizowania sesji zdjęciowej.

Ale, jak często bywa, pomagają przypadek i konsekwencja w dążeniu do wyznaczonego celu.

W lutym 1982 roku fotografowałem chrzciny Marii Wiktorii, najmłodszej córki Lecha Wałęsy. Wszyscy spodziewali się zwolnienia Wałęsy na ten uroczysty dzień dla ojca każdej rodziny.

Niestety, reżim nie czuł się zbyt silny, aby znieść obecność Wałęsy na chrzcinach swojej córki  i uroczysty obiad w domu Wałęsów po ceremonii miał raczej smutny charakter.

Wśród gości byli między innymi: wysłannik papieża Jana Pawła II, brat Lecha Wałęsy – Stanisław – i  szwajcarski biznesmen polskiego pochodzenia .

Tenże biznesmen zapytał, czy będzie mógł kupić zdjęcia z uroczystości. Umówiłem się z nim w  Warszawie dwa dni później.

Kiedy przyszedł czas na powrót, Staszek Wałęsa poprosił o podwiezienie go do Bydgoszczy. Wracaliśmy we trójkę. Trzecim podróżnikiem  był fotoreporter Tomasz Tomaszewski.

W trakcie podróży Staszek poinformował nas, że wkrótce wybiera się z wizytą do internowanego brata. Zapytałem go, czy będzie mógł zrobić zdjęcia.

„Jeżeli dostanę mały, automatyczny aparat i trzy tysiące dolarów, to mogę spróbować !” – odrzekł. W  styczniu 1982 roku dostałem podziemnymi kanałami od „Solidarności” francuskiej małego, automatycznego Olympusa, który rewelacyjnie sprawdzał się podczas zdjęć z ukrycia. Był tak cichy, że nawet fotografie robione z ukrycia w  Wojskowym Sądzie w czasie rozprawy nie zdradziły mnie i wywiozłem wspaniały fotoreportaż z prokuratorem stanu wojennego, oskarżonymi  młodymi ludźmi i  legendarnymi obrońcami  członków „Solidarności”:  mecenasami  Bednarkiewiczem i  Siłą-Nowickim. Pozostało tylko zdobyć trzy tysiące dolarów! A dolar w tamtych czasach miał swoją moc nabywczą. Samochód Łada (fińska wersja Fiata produkowanego w ZSRR) w Peweksie kosztował dwa tysiące dwieście dolarów, a mieszkanie w centrum Warszawy sześć tysięcy siedemset dolarów!

Ani ja, ani Tomek nie mieliśmy takich pieniędzy. Mogliśmy je zdobyć tylko sprzedając wyjątkowo drogo zdjęcia z chrzcin. Jednak  w agencji maksymalna cena za nie  wynosiła trzysta dolarów.

Na spotkaniu ze szwajcarskim biznesmenem, dla którego wspólnie z Tomkiem przygotowaliśmy najlepsze ujęcia, dowiedziałem się, iż chciałby on mieć wyłączność na to wydarzenie, co oznaczało, że stawka wzrosła 10-krotnie.

W ten sposób zdobyłem  wymaganą kwotę dla autora przyszłych zdjęć.

Wprawdzie rzadko otrzymuje się honorarium przed wykonaniem zlecenia, ale sytuacja była wyjątkowa, a  na te zdjęcia czekał świat. Staszek przed samym wyjazdem do brata został przez Tomka poinstruowany, jak się wyzwala Olympusa i jak ma fotografować, prosząc, żeby nie ustawiał brata na tle okna.

Po wizycie  wrócił do nas aparat z naświetlonym filmem. Tomek był czujny i  dla pewności wywołał próbnie mały kawałek Tri-X-a.

Okazało się, że Lech Wałęsa został ustawiony na tle okna.

Skutek znają nawet fotoamatorzy: czarna sylwetka bez szczegółów na białym tle!!! Ale Tri-X Kodaka to nie był pierwszy lepszy film. Znosił forsowne wywołanie mocno niedoświetlonego filmu. Kosztem zwiększonej ziarnistości filmu uzyskaliśmy kontrastowy obraz rozpoznawalnego przywódcy „Solidarności” w geście zwycięstwa.

W momencie gdy zastanawialiśmy się, jak przerzucić film na Zachód (mieliśmy do dyspozycji ambasadę Francji  ze wspaniale rozumiejącym sytuację attache prasowym), do moich drzwi zapukał nieznany mi mężczyzna. Przedstawił się jako pracownik amerykańskiej stacji telewizyjnej ABC. Wiedział już o wykonanych zdjęciach i zaproponował ich kupno. Chciałem podać sumę, którą zainwestowaliśmy w Staszka, ale znowu padło magiczne słowo –  wyłączność, skąd w naturalny sposób wzięła się gigantyczna, jak na owe czasy kwota: trzydzieści tysięcy dolarów. Pan poprosił o jeden dzień zwłoki na zebranie pieniędzy, a samo przekazanie negatywów było majstersztykiem konspiracyjnych zasad. Istniało bowiem ryzyko, że wiadomość o zdjęciach dotarła również do SB.

Wszystko przebiegło szczęśliwie, a ja oglądałem wkrótce zdjęcia uwięzionego przywódcy „Solidarności” w „Paris Match”.

ABC poza tym, że jako pierwsza stacja telewizyjna pokazała zdjęcia, sprzedała je francuskiej agencji SIPA Press za osiemdziesiąt tysięcy dolarów. Wojtek Laski, ówczesny fotograf tej agencji , ze smutkiem w glosie wielokrotnie później powtarzał, iż nigdy publikacja tych fotografii nie zwróciła agencji włożonego kapitału, ale na długo ugruntowały one wizerunek niezłomnego przywódcy „Solidarności” wśród społeczności międzynarodowej.

 

                                                                    zdjęcie:Paris Match    tekst  :Jerzy Kośnik